czwartek, 12 września 2019

Zapoznanie

Dzieję się to gdzieś w trakcie pobytu Rose i Dymitra w Baia w "Homecoming".

***

Zwykłe, spokojne przedpołudnie w domu Belikowów, zaskakując wszystkich, przerwał dzwonek do drzwi.

Nie spodziewali się dzisiaj żadnych gości, szczególnie tak wcześnie. Dymitr miał klucze, a miejscowi przeważnie pukali. Kobiety siedzące w salonie wymieniły pytające spojrzenia. Jako znajdująca się wtedy najbliżej drzwi Olena poszła otworzyć.

Ze wszystkich ludzi, nie spodziewała się zobaczyć przed drzwiami, wymyślenie ubranego moroja.

– Oleno – powitał ją radośnie. – Witaj!

– Panie Mazur – odpowiedziała uprzejmie, starając się nie okazać, jak bardzo była zaskoczona jego obecnością.

Każdy, kto pojawiał się w Baia, musiał mieć w tym cel, ale tym razem widząc tego człowieka przed drzwiami, kobieta podejrzewała, że nie był on dobry. Ibrahim Mazur nigdy nie robił nic bez powodu, a jego wizyty w większości przypadków nie zwiastowały nic dobrego.

– Czy w czymś przeszkodziłem?

– Nie – Olena pokręciła głową – właśnie przygotowuję obiad.

W tym samym czasie, w pokoju obok zaciekawiona Wiktoria, która podeszła do okna, by sprawdzić kto przyszedł, nabrała gwałtownie powietrza. Widząc drogi samochód na ich podjeździe, od razu zrozumiała kto ich odwiedził, a gdy usłyszała z korytarza głos mężczyzny mówiącego z charakterystycznym akcentem, zadrżała ze strachu.

W tamtym momencie mogła myśleć tylko o umowie, którą Rose zawarła z nim, żeby wyciągnął ją z rąk Rolana.

Obróciła się do Karoliny, która siedziała na kanapie, kołysząc mała Katię na rękach, ze strachem w oczach. Starsza siostra tylko podkręciła głową, jakby chcąc jej przekazać, żeby nie panikowała.

Stojącą przy drzwiach Olenę również niepokoiła jego wizyta. Szczególnie to, że pojawił się tu znowu, dokładnie wtedy, kiedy Rose, szczególnie że nie widziano go w okolicy od jakiegoś czasu. Ostatnim razem był tu w kwietniu, wtedy kiedy ona i z tego, co wiedziała również z jej powodu. Do tego Wiktoria wyznała któregoś razu, że Rose zawarła z nim jakąś umowę, na mocy której jeden z jego ludzi interweniował podczas jej spotkania z Rolanem – facetem, który był ojcem dziecka Sonii.

Być może Mazur wrócił po spłatę długu. Powinna była zapytać Dimkę, czy wie o tym i ostrzec go, by uważał.

Ibrahim był niebezpiecznym mężczyzną, genialnym negocjatorem i manipulatorem. Zajmował się wieloma brudnymi i podejrzanych sprawami, często bez mrugnięcia okiem łamiąc prawo lub balansując na jego krawędzi. Jednak przede wszystkim – jak sam zwykł o sobie mówić – był biznesmenem i nie robił nic za darmo.

Nie bez powodu nazywano go Zmey.

Kobieta nie pokazała jednak, że jego wizyta ją martwiła.

– Co Pana tu sprowadza? – Zapytała uprzejmie.

– Czy dzieci w domu?

– Nie wszystkie.

– Rosemarie i Belikow?

Ach, Abe oczywiście wiedział, że Dymitr żyje, kobieta zdziwiłaby się, gdy nie. Z jego wszystkimi kontaktami, jakie zapewne miał na całym świecie nie zdziwiłaby się, gdyby był jedną z pierwszych osób, które znały tę informację.

Jednak to pytanie skierowało jej myśli również w innym kierunku. Nie miała pewności i Dymitr też nigdy tego nie przyznał, ale kobieta podejrzewała, że jej syn lata temu zawarł z Abe umowę, która miała utrzymać ich ojca, a jej dawnego partnera – Randala Iwaszkowa – z dla od ich rodziny. Może Abe stwierdził, że najlepiej odebrać dług w momencie, gdy oboje są w jednym miejscu i co najważniejsze – biorą pod uwagę wszystkie niedawne wydarzenia – dopóki oboje żyją.

– Wyszli po zakupy – odpowiedziała ostrożnie. – Czy coś nie tak?

– Ależ nie – moroj odpowiedział wyjątkowo entuzjastycznie z małym uśmiechem na ustach. – Skąd taki pomysł?

Jego oczy błyszczały ciekawością, jakby naprawdę chciał usłyszeć odpowiedź, jednak zanim Olena zdołała ją uformować, on kontynuował:

– Jest jednak pewna informacja, przy której chciałbym, żeby mogła być cała rodzina.

Kobieta podniosła brwi. Zmiana taktyki? Zamiast cichej groźby na uboczu, postanowił zastraszyć całą rodzinę?

– Wejdzie Pan i wypije herbatę, zanim wrócą?

– Myślę, że to nie będzie konieczne – powiedział i obejrzał się na samochód, którym przyjechał. – Mam wrażenie, że zaraz tu będą.

W chwili, gdy to powiedział, dwójka dampirów pojawiła się na drodze prowadzącej do domu Belikowów. Abe odwrócił się na krótko i mrugnął do Oleny. W normalnych, przyjaznych okolicznościach można by potraktować ten gest zwyczajnie, jednak nic co pochodziło od Abe Mazura, nie było ani przyjazne, ani zwyczajne. Każde słowo i każdy gest, służyły tylko dwóm celom – interesom i zastraszaniu. I choć Olena nie przyznałaby tego, ten mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że potrafi to wykorzystywać.

Kobieta podkręciła głową i zamiast obserwować moroja, skupiła uwagę na swoim synu i jego dziewczynie. Gdy zbliżyli się wystarczająco, Abe zwrócił się do Rose.

– Czy nie cieszy cię mój widok, że przewracasz oczami na samo moje wspomnienie?

– Mam nadzieję, że ani facet, który nas śledził, ani ten, który obserwuje nas z samochodu to nie Pavel. Zdążyłam już go polubić, nie każ zmieniać mi zdania, tylko dlatego, że wykorzystujesz go do swoich niedorzecznych planów.

Olena spojrzała z niedowierzaniem na parę, która właśnie do nich dołączyła, a potem na Sonię, która pojawiła się koło niej w drzwiach. Obie kobiety były zaskoczone i zmieszane tą wymianą zdań. Dlaczego Rose zachowywała się tak śmiało i beztrosko w rozmowie z Abe? Dlaczego jej syn po prostu obserwował tę sytuację, bez krzty zaniepokojenia? Dlaczego Abe wydawał się mniej wrogi, ze swoim swobodnym tonem niż jeszcze przed chwilą? Kobiety nie rozumiały tego i w napięciu czekały na wyjaśnienie sytuacji.

Przednie okno samochodu w drzwiach pasażera otworzyło się, zwracając uwagę wszystkich i ukazując Pavela, stukającego z zaangażowaniem w klawisze laptopa.

– Nie bój się, to nie ja – uspokoił dziewczynę, nie odrywając wzroku od ekranu. – Już dawno nauczyłem mówić się "nie" jego szalonym planom.

Spojrzał na nich na chwilę.

- Miło was widzieć.

– I ciebie, Pavel – Dymitr odpowiedział za oboje i kiwnął mu głową.

– Co on znowu kombinuje? – spytała Rose, odnosząc się do ojca i lekko mrużąc oczy.

– Myślę, że tym razem nic szczególnego – Pavel wzruszył ramionami. – Chciał się po prostu zapoznać.

– Słowa Abe i "po prostu" nie współistnieją ze sobą.

– Wiem – mężczyzna uśmiechnął się do niej.

– Czy to już wszystko – wtrącił Abe – czy zamierzacie kontynuować tę rozmowę, jakby nas tu nie było?

– Nas? – Rose odwróciła się w stronę drzwi, w których teraz oprócz Oleny stały obie jej starsze córki, każda ze zmieszaniem i niepokojem wypisanym na twarzy. Zapewne nie miały pojęcia, dlaczego Abe pojawił się tak nagle przed ich domem i czego może chcieć. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ten człowiek nie robił nic bez powodu. Dodatkowo jej nonszalanckie przywitanie i rozmowa ze strażnikiem w samochodzie, sprawiały, że sytuacja nie stawała się dla nich ani trochę bardziej oczywista. – Myślę, że głównie chodzi ci o ciebie, Staruszku.

– Do zobaczenia, Rose – odezwał się Pavel, a potem kiwnął głową strażnikowi – Belikow.

Rose uśmiechnęła się do niego, zanim szyba z powrotem się zamknęła.

– Czy możemy już przejść, do tej części spotkania, w której wszystko zaczyna się wyjaśniać? – Domagał się Abe.

– Jedyną osobą, która powinna coś wyjaśnić, jesteś ty Staruszku.

– Czy na pewno?

– Czy mogę, chociaż odłożyć te zakupy, zanim spuścisz na nich tę bombę?

– Proszę – wskazał ręką na drzwi, w których stały kobiety. – I uspokój pannę Wiktorię, która najwyraźniej chowa się w środku. Nie jestem tu z jej powodu.

Rose zatrzymała się w pół kroku i odwróciła do niego.

– Co już zdążyłeś im powiedzieć? – Zapytała z niepokojem i cieniem wyrzutu w słowach.

– Nic. Myślę jednak, że milczenie jest równie wymowne.

Rose jęknęła.

– Ta dziewczyna pewnie umiera tam ze strachu.

Abe uśmiechnął się. To, że ludzie się go bali, zawsze było dla niego niezwykle satysfakcjonujące.

Rose otworzyła usta w niedowierzaniu.

– Nie możesz być poważny, Abe.

Jego uśmiech zniknął, gdy zmrużył na nią oczy i przerodził się bardziej w grymas.

– Teraz brzmiałaś jak twoja matka. Pomijając to, że ona użyłaby pełnego imienia.

To spowodowało, że kąciki ust Rose podniosły się nieznacznie. Oparła rękę na biodrze i spojrzała na niego chytrze.

– Nie wiedziałam, że człowiek taki jak ty może bać się kobiety.

– Myślę, że Belikow, może przyznać mi rację.

Wspomniany mężczyzna podniósł brew.

– Jeśli chodzi o Rose czy jej matkę?

Rose odwróciła się i uśmiechnęła do Dymitra w uznaniu, a on odwzajemnił ten gest z rozbawieniem. Moroj spojrzał między swoją córką, a jej chłopakiem i wymamrotał coś po turecku. Jedynym co wszyscy zrozumieli, było wezwanie Allaha.

– Może jednak przemyślę sprawę panny Belikow – odezwał się po chwili, znów przechodząc na angielski. – Potrzebuję komuś zagrozić, tak dla uspokojenia.

– Dobrze – odezwała się Rose, widząc rosnące zaniepokojenie nawet na twarzy Oleny. – Zanim sytuacja posunie się za daleko i Wiktoria zejdzie w środku, załatwmy tę sprawę.

Damapirka przekazała siatki z powrotem Dymitrowi i zachęciła gestem Abe, by podszedł bliżej drzwi.

- Powodem, dla którego Abe tłukł się aż tutaj, jest, jak mniemam oficjalne przedstawienie.

– Wiemy wszystko o nim i zapewne on wie o nas – mruknęła Sonia. – Nie rozumiem po co, to wszystko.

Abe uśmiechnął się tajemniczo z nutką grozy. To był ten uśmiech, który sprawiał, że jego wrogowie drżeli ze strachu i marzyli tylko o tym, by zejść mu z drogi.

– Mogę zapewnić, że nie wszystko.

Sonia cofnęła się o krok.

Rose pokręciła głową i zgromiła ojca spojrzeniem.

– Nie pogarszaj sytuacji – syknęła do niego.

– Rose? – spytała ostrożne Olena.

– Tak, przepraszam. To nasza wina, że nie dowiedzieliście się wcześniej.

Spojrzała na Dymitra, chcąc upewnić się, że ma kontynuować i po małym zachęcającym uśmiechu z jego strony, zrobiła to.

– Więc w końcu oficjalnie. Abe, Olena Belikow, mama Dymitra.

Kobieta z wahaniem wyciągnęła dłoń, a Abe uścisnął ją dalej się uśmiechając.

– Oleno, Ibrahim Mazur, mój niepoważny ojciec.

niedziela, 7 lipca 2019

Troja

„W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął nam drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z tyłu i brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca." — Akademia Wampirów

„Pasja i intensywność promieniowały od niej prawie jak namacalna rzecz. (...) Jej zdjęcia nie wymierzyły sprawiedliwości. Długie, ciemne włosy obramowały jej twarz ze swego rodzaju trudem - ach, piękno może łatwo cisnąć serce człowieka. Jej oczom, choć pełnym nienawiści do mnie udało się być intrygującym, co tylko dodało jej niebezpieczności. Może była uzbrojona, ale Rose Hathaway była w posiadaniu wielu broni."

— Akademia Wampirów, spotkanie w Portland, DPOV


*****

Pierwsze spotkanie Romitri w innych okolicznościach.
Kiedy od pierwszej chwili mogą zaakceptować atrakcję między nimi.

Inspirowane historią Troi i jeszcze czymś, ale w tej chwili nie pamiętam.

Coś, czego jeszcze nie widziałam w polskich fanfikach Akademii.

Świat bez wampirów. Wszyscy ludzie.

Czas królestw.

*****

DPOV

Nigdy nie rozumiałem, co może skłonić mężczyznę, by poszedł za kobietę na wojnę. By zaryzykował dla niej swoje życie i królestwo.

Nigdy nie rozumiałem, jak Parys mógł być tak głupi, by świadomie narazić swoich ludzi na niebezpieczeństwo. Wiedział, że zabranie Heleny będzie miało swoje konsekwencje. Wiedział, że Menelaos nie zignoruje porwania jego żony. A mimo tego zrobił to.

Jego poddani zawsze powinni być na pierwszym miejscu, tak ja moi, zawsze byli dla mnie. To właśnie było jednym z powodów, dla których zgodziłem się na ofertę Ibrahima Mazura. Sojusz, który przypieczętuje moje małżeństwo z jego córką. Połączenie dwóch wielkich gospodarek, stworzenie nowych, bezpieczniejszych szlaków komunikacyjnych i handlowych przez Gruzję, jak również nowy rozejm z tym krajem na tureckich zasadach po dwustu trzydziestu latach, wzajemnej wrogości jest najlepszym, co udało nam się wynegocjować od dziesięcioleci.

Nie byłem zwolennikiem sojuszów pieczętowanych małżeństwem. Nie byłem zwolennikiem małżeństw, w których ludzie musieli tkwić, choć nie znali się i nic do siebie nie czuli. Przez wiele lat udawało mi się unikach takich umów, a w zamian dawać zapewnienia i iść na kompromisy, które przynosiłyby korzyści obu stronom, bez konieczności łączenie dwójki ludzi wbrew ich woli.

Jednak po tych wszystkich latach w końcu chyba przyszedł czas, w którym dla dobra narodów, trzeba było zrobić to, co słuszne, nawet jeśli mi się to nie podobało.

Ibrahim Mazur był doskonałym negocjatorem i biznesmenem. Był również tak samo uparty. Małżeństwo z jego córką było głównym warunkiem naszej umowy. W wieku dwudziestu lat dalej nie wykazywała żadnego romantycznego zainteresowania mężczyzną, kiedy w tym wieku jej matka była już w drugiej ciąży. Prawdopodobnie było to spowodowane również tym, że ojciec bardzo starał się dbać o jej dobre imię, trzymając nad nią pieczę i pilnując jej na każdym kroku. Nie powstrzymało to jednak ludzi przed plotkowaniem o jej burzliwych romansach.

Rosemarie Mazur. Czarująca turecka piękność, o której mężczyźni zawsze mówili z podziwem. Choć połowę z nich odrzucał jej niewyparzony język, żaden nie zawahałby się posmakować ognia, który w niej drzemał, gdyby tylko mieli szansę. Jednak dla jej ojca była najcenniejszym skarbem jego życia i nikt nie ośmieliłby się zrobić czegoś przeciw Mazurowi.

Plotki jednak rozprzestrzeniały się szybko i trudno było znaleźć ich źródło. W tej jednej rzeczy Ibrahim był bezradny.

Teraz ta kobieta miała być moją żoną. Jak się z tym czułem? Nie wiedziałem. Ta, której pragnęło tak wielu, miała być moja. Była moja.

Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Nie wiedziałem, czy to, co mówią, jest prawdą. O tym, jaka jest i o jej romansach.

Nigdy z nią nie rozmawiałem. Nie znałem jej. Jak mogłem myśleć o niej w tylu kategoriach i planować nasze życie skoro nawet nie wiedziałem kim jest?

Uderzenie wyrwało mnie z moich myśli. Zderzyłem się z kim. Z kobietą dużo mniejszą ode mnie.

"Przepraszam."

Powiedzieliśmy równocześnie.

W jej głosie była szczerość. Nie strach, jaki okazałaby służąca. Nie protekcjonalny ton szlachcianki, która wcale nie miała na myśli tego, co powiedziała. Przez krótką chwilę zastanawiałem się, kim jest, a potem podniosła głowę i spojrzała na mnie.

I w jednej chwili już wiedziałem.

Rosemarie Mazur.

Jej piękno uderzyło mnie.

Nie byłem przygotowany na jej spotkanie. Nie byłem przygotowany, by zobaczyć zagubienie na jej twarzy i usłyszeć szczerość w jej głosie. Miała być kolejną zarozumiałą, rozpieszczoną księżniczką. Nie podejrzewałem, że będzie nawet bardziej wyjątkowa, niż mówili.

Ponieważ była autentyczna. Niczego nie udawała.

Nie wiedziała, z kim się zderzyła, ale nie miało to dla niej znaczenia. I nie uważała się za wyższą od zwykłego człowieka, tylko dlatego, że urodziła się z tytułem szlacheckim. Znała i akceptowała swoje obowiązki, wiedziała, że jest postawiona w hierarchii dużo wyżej od przeciętnego człowieka, ale nie okazywała tego.

I to właśnie podsycało w niej ten ogień, który miałem wrażenie, gromadzi się pod powierzchnią skóry. Ogień, który podsycał ją do działania. I rozpalał ludzi dookoła.

Była piękna. Nie tylko z wyglądu, ale i sercem. Wiedziałem to już w tamtej chwili.

Miała na sobie długą do ziemi złotą sukienkę, z błyszczącym gorsetem, która idealnie współgrała z kolorem jej skóry. Ciemne, gęste włosy opadały miękkimi falami na jej ramiona. Chciałem wpleść w nie palce i sprawdzić, czy były tak samo miękkie, na jakie wyglądały.

I boże, w tamtym momencie dokładnie wiedziałem, dlaczego nigdy nie znudzili się mówieniem o niej. Zrozumiałem, o co było to całe zamieszanie. Dlaczego tak wielu jej chciało i dlaczego ojciec tak rozpaczliwie chronił ją przez te wszystkie lata.

Nie wierzyłem w piękną miłość, o której piszą w książkach. Z pewnością nie wierzyłem w tę od pierwszego wejrzenia, ale gdyby doświadczył z nią tego, o czym mówią książki, poczuł, choć ułamek tego, co czują ich bohaterowie...

Byłbym stracony, będąc równocześnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Za nią poszedłbym na każdą wojnę.

Jej oczy były ciemne i intensywne, tak jakby naprawdę płynął w niej ogień.

Trojanie pochodzili z terenów dzisiejszej Turcji. Czy Parys naprawdę był tak ślepy, żeby na swoich ziemiach, nie znaleźć żadnej pięknej kobiety? Musiał jechać aż do Grecji i porywać żonę innego?

I w jednej chwili potrafiłem zrozumieć ich obu. I Parysa i Menelaosa. Wczuć się w ich konflikt, w tę sytuację. Wiedziałem, że po którejkolwiek stronie bym nie stał, zrobiłbym to samo, co oni. I Boże miej mnie w swojej opiece, jeśli ona by mnie nie powstrzymała.

***

RPOV

Gdy pojawił się posłaniec, mówiąc, że goście właśnie przybyli, wiedziałam, że to właściwy czas, żeby stąd uciec. W przeciwieństwie do Deren, która miała pojawić się lada chwila, by zając się moimi włosami, aktualnie żadna z osób pomieszczeniu, nie była w stanie mnie zatrzymać. Nawet wujek Pavel, osobisty strażnik mojego ojca, jego wieloletni przyjaciel i szef ochrony pałacu, który towarzyszył mi od jakiegoś czasu, konsultując ze mną ostatnie ustalenia w kwestii bezpieczeństwa, podczas pobytu gości. Po prostu uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem.

W tym małym konflikcie między mną, a Abe był naszą Szwajcarią, naszym mediatorem. Od czasu kiedy mój ojciec ogłosił, że wyjdę za mąż, by przypieczętować sojusz z Rosją, był powiernikiem nas obu. Starał się, byśmy nawzajem zrozumieli nasze stanowiska i nigdy nie opowiedział się po żadnej ze stron. Na przestrzeni lat był dla mnie rodzicem bardziej niż moja matka kiedykolwiek. Był wyrozumiały i służył radą za każdym razem, gdy tego potrzebowałam, podczas gdy Janine miała zimny i wymagający stosunek, zawsze zbywając mnie i każąc skupić się na konkretach.

Zeszłam z podestu i strzepnęłam buty z nóg. Nie zamierzałam chodzić w tych absurdalnych obcasach, jeśli nie musiałam. Pavel wyszedł z posłańcem, oferując mi ostatnie skinienie głową w naszym cichym porozumieniu, że nic nie powie o moim miejscu pobytu, dopóki nie będzie to zagrażało mojemu bezpieczeństwu. Odpowiedziałam mu małym uśmiechem, zanim zniknął za drzwiami.

Dwie pozostałe kobiety, krawcowe, odpowiedzialne za dopasowanie mojej sukni zaczęły protestować. Zignorowałam je. Dwie godziny to chyba wystarczająco czasu na wykonanie ostatnich poprawek. Wsunęłam na nogi płaskie buty, w których tu przyszłam i opuściłam pomieszczenie, nie zważając na wołające mnie głosy.

Aranżowane małżeństwo.

Musiałam uciec. Zrobiłam to wtedy — kiedy Abe na balu, cztery miesiące temu ogłosił moje zaręczyny — i musiałam zrobić teraz. Byłam wściekła. Jak mogłam tak po prostu wyjść za człowieka, którego nie znałam?

Abe powiedział, któregoś razu, że powinnam być wdzięczna, że ten mężczyzna zaakceptował propozycję sojusz wraz z wzięciem mnie za żonę. I że prawdopodobnie nie musiałby tego stawiać jako warunek, gdym zaakceptowała, którąś z propozycji, które zostały mi wcześniej złożone. Rozumiałam jego troskę, większość dziewcząt w moim wieku już dawno była zamężna. Obawiał się o moją przyszłość, nie chciał, żebym skończyła tak jak Natasza Ozera. Nie tylko niezamężna po trzydziestce, samotna i nieszczęśliwa, ale i traktowana przez królewskich jak trędowata i to wcale nie z powodu blizny na jej twarzy. Na takie kobiety, społeczeństwo nie patrzyło przychylnie. Ich wartość była umniejszana i były traktowane jak ktoś drugiej kategorii. Nie daj Allah, jeszcze umiejące walczyć i noszące przy sobie broń.
Moim zdaniem te obawy nie były do końca uzasadnione. Natasza walczyła z tymi stereotypami. Nie dała się odsunąć od życia społecznego i brała udział we wszystkich publicznych wydarzeniach, na których mogła się zjawić. Mimo wielu przeciwników coraz więcej ludzi ją popierało i w wielu miała przyjaciół. Poza tym nie wszystkie te rzeczy mnie dotyczyły. Rozumiałam ojca, nie chciał dla mnie takiego życia, jednak myślę, że dwa kolejne lata nie zrobiłyby tak wielkiej różnicy. W końcu ludzie i tak mówili o mnie. Przez to, że Abe starał się mnie chronić przed złą reputacją, każdy mój kontakt z młodym kawalerem rodził plotki. Na niekorzyść działała również moja przyjaźń z Adrianem Iwaszkowem, który gdy się poznaliśmy, był już zaręczony. Choć początkowo był we mnie zadurzony, później naprawdę pokochał swoja narzeczoną Sydney. A teraz, poza tym, że byliśmy dobrymi przyjaciółmi, nic więcej nas nie łączyło. Jednak przekonanie ludzi do zmiany ich zdania, wcale nie było takie łatwe. Mimo moich zaręczyn i spadkobiercy, którego Sydney nosiła pod sercem, nie przestali gadać.

Nigdy tego nie rozumiałam, ale widzieli w mojej relacji z Adrianem, coś niezwykle rzadkiego, co nie pozwoliło zapomnieć im o tym temacie. I choć w końcu zaczęło denerwować to mojego ojca, był bezsilny. Żadna z jego metod nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Dlatego właśnie przygotowania do ślubu tak go pochłonęły w ostatnich miesiącach. Chciał zrobić z tego wydarzenie dekady i dać ludziom lepszy powód do rozmów w najbliższym czasie.

I chcąc nie chcąc, moje myśli też ciągle obracały się wokół tego. Ślubu z mężczyzną, który miał stać się nieodłącznym elementem mojego całego przyszłego życia.

Jak sobie to wyobrażałam? Nie robiłam tego. A raczej robiło mi się niedobrze na samą myśl.

Mojej matce było to niezwykle na rękę. Jej córka, nieszczęście, wreszcie zrobi coś pożytecznego, wreszcie spełni swój obowiązek wobec rodziny i królestwa.

Nigdy nie obchodziły jej moje uczucia. Z biegiem czasu, im mniej wolności mi pozostawało, zaczęłam przypuszczać, że mojego ojca również obchodzą coraz mniej.
Chociaż wujek Pavel powtarzał mi, że Abe robi to tylko dla mojego dobra, nie wiem, czy wciąż w to wierzyłam. A może po prostu zaślepiła mnie złość.

Wyjrzałam przez jedno z mijanych okien. Obok naszych strażników, w kolorowych mundurach, pojawili się ubrani na granatowo, strażnicy rosyjskiej rodziny królewskiej. Stali rozstawieni naprzemiennie, tak jak zostało to już wcześniej uzgodnione. Wzajemna pomoc i wsparcie. Jednocześnie rozłożenie sił obrońców z każdego królestwa, na strategicznych pozycjach do momentu złożenia oficjalnych podpisów pod dokumentami sojuszu.

Dwóch. Ibrahima Mazura, mojego ojca i króla Turcji oraz Cara Dymitra Belikowa, mojego przyszłego męża, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy.

I właśnie dlatego moje przygotowania trwały już od bladego świtu. Nasze pierwsze spotkanie. Powinnam wyglądać i zachowywać się nienagannie. Jednak imię Rose Mazur, ma swoją reputacja nie bez powodu. Nigdy nie robię tego, co powinnam, szczególnie jeśli jest to coś, czego nie popieram lub do czego zostaję wbrew woli zmuszona.

I jeśli ten człowiek jest tego częścią, niech wie, co o tym myślę.

To, że już tu był, nie znaczyło, że miałam zamiar od razu się z nim spotkać. Niech nie sądzi, że życie ze mną będzie łatwe.

Potrzebowałam powietrza.

Na schodach minął mnie Nefret, osobisty sługa mojego ojca, pozdrawiając mnie głębokim ukłonem.

Abe. Ach, Abe.

Wiedziałam, że nigdy nie zrobiłby czegoś, co mogłoby mi zaszkodzić. Jednak obiecywał, że nie zrobi również niczego wbrew mnie. I oto jesteśmy, przed największym wydarzeniem w dziejach naszego królestwa od wieków. Kochałam Abe, ale nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Skoro postawił mnie w takiej sytuacji, niech poczuje tego konsekwencje.

Westchnęłam, pamiętając czasy, kiedy naszym największym problemem i przedmiotem kłótni było to, jaka historię dzisiaj ma mi opowiedzieć.

Nigdy nie interesowały mnie książki. Na palcach potrafiłam policzyć, do ilu tak naprawdę samodzielnie zajrzałam. Znajomość większości historii, zawdzięczałam Abe. Wszystko, co znałam, przeczytał lub opowiedział mi w moich młodszych latach. I chłonęłam każde słowo, ciągle chcąc więcej i więcej. Wtedy szczególnie jedna historia przypadła mi do gustu. Teraz zupełnie nie wiem, dlaczego akurat wtedy — a mogłam mieć nie więcej niż dziewięć lat — zainteresowała mnie wojna. Abe śmiał się, że to przez mój wojowniczy charakter. Dręczyłam go wtedy, żeby wciąż mi to opowiadał. Staruszek w końcu był tak zmęczony powtarzaniem w kółko tego samego, że zapraszał wujka Pavela, by nam towarzyszył. Stawało się to wtedy ciekawsze, ponieważ z jego szeroką wiedzą na temat broni, walki i strategi wojskowych, mógł lepiej wytłumaczyć nam niektóre rzeczy. Dzięki temu ta historia ożywała każdego wieczora, kiedy o nią prosiłam. Książka, w której została zawarta, napisana była starym językiem i mimo przypisów, jak tłumaczył mi to ojciec, bez wystarczającej wiedzy i cierpliwości, wiele rzeczy było niezrozumiałych. W wolnych chwilach rozmawiał z niektórymi uczonymi o aspektach rządzenia, prawach, wierzeniach czy normach obowiązujących w tamtych czasach, by kolejnym razem, historia znów była pełniejsza. Lata zajmowania się tym sprawiły, że cała nasza trójka znała to na pamięć, wszyscy wzbogaciliśmy swoją wiedzę w różnych dziedzinach i z radością wracaliśmy do tego, wspominając po czasie wspólnie spędzone wieczory.
Historia wojny trojańskiej. Jak zrozumiałam to dopiero później, historia wojny nie tylko o kobietę, ale o miłość. I sens istnienia.

Czy taka wciąż istniała? Nie wiedziałam tego. I nie oczekiwałam, że coś takiego przydarzy się mi. Szczęśliwi ci, którzy mają wybór. Jak wiele posiadają, nawet o tym nie wiedząc.

Patrząc trzeźwo połowa z podjętych tam przez obu mężczyzn decyzji, była po prostu głupia. Nie ważne czy była to ta pierwsza, która wszystko rozpoczęła czy kolejna. Kiedyś powinno umieć powiedzieć się dość.

Jednak patrząc przez pryzmat miłości, każda z tych decyzji była podjęta, by bronić lub odzyskać to, co było najcenniejsze. A odwaga i determinacja po obu stronach była godna podziwu.

Minęłam róg i zderzyłam się z kimś. Chciałam po prostu przeprosić i iść dalej, ale mężczyzna — co wywnioskowałam po jego budowie i głosie — odezwał się w tej samej chwili i również przeprosił.
Zaintrygowana podniosłam wzrok i musiałam wygiąć głowę do tyłu, żeby zobaczyć jego twarz.
Allah, był wysoki. Cofnęłam się o krok, żeby lepiej widzieć. Miał jakieś sześć stóp i siedem lub osiem cali wzrostu. Smukły, ale dobrze zbudowany. Długie do ramion brązowe włosy i ciemne oczy. Był przystojny, a ciemnoniebieski mundur niezwykle dobrze na nim leżał.
On też na mnie patrzył. Przez chwilę oddech uwiązł mi w piersi, a gdy w końcu nasze spojrzenia się spotkały, miałam wrażenie, że iskra przeskoczyła między nami.

Jego spojrzenie było intensywne, a oczy przypominały ciepłą czekoladę. Chciałam spróbować jego ust, by przekonać się, czy nią smakują.
Nie znałam jego tytułu, nie miałam pojęcia, skąd jest i jak się nazywa. Wiedziałam jednak, że jest najpiękniejszym człowiekiem, jakiego w życiu widziałam. I jaki prawdopodobnie chodzi po ziemi.

A potem ktoś go zawołał.

I przez chwilę nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

Dymitr Belikow. Mój przyszły mąż.

******

"Allah" - przeważnie powtarzane podwójnie jako "Allah, Allah", turecki odpowiednik naszego "Boże".

Nie ma tu żadnych faktów historycznych, wszystko jest wymyślone przeze mnie.

***

I'm back! Po prawie... roku? Tak, wiem, ała.

Jednak rok szkolny nie sprzyja pisaniu (dokładniej: rozwijaniu pojawiających się pomysłów, a trochę ich jest) i publikowaniu.

Zostawiam was, bez żadnych obietnic i zapewnień, co do kolejnej daty publikacji.

Możecie być jednak pewni, że nie zrezygnowałam z pisania i cały czas to robię. Wrócę — to pewne. Kiedy — jak coś będzie skończone na tyle, by mogło wyjrzeć z przysłowiowej szuflady.

Dziękuję wszystkim, którzy tu dalej zaglądają!

Wszystkie komentarze mile widziane!


środa, 8 sierpnia 2018

Co by było, gdyby...? - 1.3

- No do cholery jasnej! - krzyknęła Tasza. - Od kiedy to dampiry stoją wyżej od nas w hierarchii! Christian. - złożyła ręce w proszącym geście i wlepiła wzrok w bratanka. - To odbije się także na tobie. Kolejne oskarżenie skierowane na naszą rodzinę.
- Bo najwyraźniej jest z nami coś nie tak! - odparował chłopak. - I jeśli to objawia się z wiekiem, to chyba zacznę się modlić, żeby tego nie dożyć!
Zaczął nerwowo chodzić po sali, a jego ciotka wyglądała, jakby jej porządnie przyłożył.
- Christian... ale tu nie o to chodzi.
- Tak? - zapytał ze zbolałą, lekko drwiącą miną. - To niby o co?
Tasza przetarła twarz dłonią, ale to ja odpowiedziałam.
- O złamane serce.


***

- Słucham? - spytał moroj.

Tasza spojrzała na mnie z nienawiścią.
- I jaki w ogóle ma z tym związek Rose? - kontynuował chłopak. - To ona ci je złamała?
- Omamiła i odebrała mi faceta, którego kochałam.
Christian prychnął.
- Kogo mogła ci odbić, żeby nie był przynajmniej dziesięć lat młodszy od ciebie albo tyle samo od niej starszy?
Tasza już otwierała usta, ale w ostatniej chwili powstrzymała się od odpowiedzi. Spojrzała na mnie. Coś w jej twarzy się zmieniło. Jakby sobie uświadomiła, że tym wszystkim może jeszcze bardziej wkopać Dymitra. Pokręciła głową.
- Nie jesteś tego warta.
Podtrzymałam jej spojrzenie. Nikt się nie odzywał przez dłuższą chwilę. Napięcie między nami było prawie namacalne, dopóki Stan nie odchrząkną.
- Cieszę się, że doszłyście do jakiegoś porozumienia. Mam również nadzieje, że to już koniec z rękoczynami. Rose, jeśli będziesz chciała wnieść jakiekolwiek oskarżenie, to wiedz, że powiem, jak było.
Prawie otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Pierwszy raz w życiu stajesz po mojej stronie. Wow.
- Nie przeginaj. - wytknął mnie palcem, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia.
W jego ślady poszła Tasza.
- Nie wniosę, żadnego oskarżenia. - zawołam za nimi.
Oboje zatrzymali się i odwrócili w moją stronę.
- Nie trzeba tego załatwiać w ten sposób.
Przez chwilę cała czwórka po prostu wpatrywał się we mnie.
- Jesteś pewna, Rose? - zaczął Mason, spoglądając z ukosa na Taszę. - Może...
- Nie, Mase. - przerwałam mu. - To sprawa między nami dwiema. A poza tym Ozera nie powinien kolejny raz odpowiadać za czyny swojej rodziny.
Moroj odzyskał już rezon i parsknął śmiechem.
- Myślałem, że mnie nie lubisz.
- Oh, ty też nie pałasz do mnie sympatią, ale dzisiaj mnie broniłeś. -wzruszyłam ramionami. - Możesz to uznać za spłatę długu.
Odwróciłam od niego wzrok i przeniosłam go na morojkę.
- Taszo... następnym razem, może po prostu porozmawiaj z tym, o kogo chodzi. Ta cała sytuacja tutaj, nic ci nie dała.
- Nie próbuj mnie pouczać. - syknęła, chociaż w jej oczach nie było już tej wcześniejszej wściekłości. - Nigdy.
Stan znowu spojrzał na nas zaniepokojony, nie wiedząc, czy znowu nie rzucimy się sobie do gardeł.
Jednak Tasza tylko kiwnęła głową i po kolejnej pełnej napięcia chwili opuściła salę. Odetchnęłam z ulgą.
- Jestem pod wrażeniem Hathaway. - odparł Alto i również wyszedł, zostawiając naszą trójkę samą.

***
Dymitr

Ellen stała przy biurku opierając się o niego rękami. Podniosła na mnie wzrok, gdy wszedłem i wytknęła mnie palcem.
- W tym momencie powinnam wywalić was oboje!
- Pani Dyrektor...
- Milcz, Belikow. Milcz i daj mi pomyśleć.
Usiadła ciężko na krześle i obróciła się powoli dookoła.
Raz, a potem drugi i trzeci.
Powoli zaczynało mnie to niepokoić.
W końcu zatrzymała się z twarzą zwróconą w moją stronę. Jej ręce spoczywały na oparciach krzesła. Twarz miała spokojną, lecz wiedziałem, że bije się z myślami.
Przez to, że w połowie dalej byłem z Rose na sali - choć tego nie okazłem - zaskoczyła mnie, gdy podniosła się gwałtownie i trzasnęła pięścią w biurko.
- Cholera, Belikow! Wielu rzeczy spodziewałabym się po różnych osobach, ale nie tego i nie po tobie! Wiem, że jesteś młody, wiem, że Hathaway ma taką, a nie inną reputację, ale jest do cholery twoją uczennicą! Jest niepełnoletnia! Gdzie się podziała twoja odpowiedzialność? Czy wiesz, że powinnam teraz po prostu donieść na ciebie? I że skończyłbyś przed sądem?
- Nic między nami się nie zdarzyło. Nie w ten sposób.
- Sugerujesz, że przed tobą nie była tak chętna do rozkładania nóg, jak przed innymi?
- Pani Dyrektor. - odparłem ostro.
Nie mogła tak po prostu oczerniać Rose.
- Co, Belikow? Zaprzeczasz, że robi to przed każdym, kto ma na to ochotę?
- Nic pani o niej nie wie. - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Naprawdę? Jest tu od czwartego roku życia, a ty znasz ją zaledwie kilka miesięcy. Myślisz, że naprawdę wiesz o niej wszystko?
- Wiem, co pani sugeruje. I skoro dzieje się tak, a nie inaczej od długiego czasu, to czemu szkoła nic z tym nie robi?
- Robimy wszystko, co możemy.
- Z tego, co pani powiedziała, wynika zupełnie co innego.
- To nastolatki.
- No właśnie.
- Zawsze znajdą sposób, by robić to, czego nie powinni.
- Czyli przyznaje pani, że nie radzi sobie z tym, co się dzieje w pani szkole?
Szach mat.
- Za kogo ty się masz Belikow? - prychnęła morojka.- Masz reputację, ale kto tak naprawdę wie, co robisz, gdy nikt nie patrzy.
Zamiast się z nią kłócić, po prostu podtrzymałem jej spojrzenie. Miałem nadzieję, że to powiedziało jej wystarczająco. Po kilku pełnych napięcia chwilach przymknęła na oczy i zapytała o coś, czego się nie spodziewałem.
- Odkładając na bok wszelką moralność. Hathaway? Naprawdę?
Przecież widziała to na własne oczy.
- Co mam pani powiedzieć? - odpowiedziałem jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy, wiedząc, że na to czekała i wzruszyłem ramionami.
Nie zamierzałem tłumaczyć się jej z moich uczuć.
Rose zdenerwowałoby, że odpowiedziałem pytaniem na pytanie, ale Ellen w ogóle nie zwróciła na to uwagi.
Machnęła tylko ręką i jęknęła.
- Zawsze miałam cię za porządnego człowieka, Belikow. Chciałbym wierzyć, że naprawdę nim jesteś. I, że to po prostu Hathaway ze swoim dziwnym sposobem bycia jakoś cię omamiła.
Ponownie zaczęła się kręcić na krześle. Raz w jedną, raz w drugą stronę.
Denerwowałem się coraz bardziej, bo cały czas nie powiedziała nic o tym, co zamierza zrobić z tą sytuacją. Bałem się także o Rose, o to, co w tym momencie może się z nią dziać.
Co, jeśli Ellen kazała komuś wyrzucić ją i wywieźć, póki ja jestem tutaj i nie mam możliwości reakcji? Póki nic nie podejrzewam?
"Uspokój się, Belikow." Gdzieś tam odezwała się moja racjonalna, strażnicza strona.
Nie mogłaby tego zrobić, bez konkretnego uzasadnienia. A to, że dalej tam stałem, znaczyło, że jeszcze nie podjęła decyzji. Zresztą jak wyjaśniłaby wyrzucenie Rose? Co napisałaby w papierach? Jej zachowanie ostatnio bardzo się poprawiło i zwalenie tego na nie, byłoby zwykłym oszczerstwem.
Moje myśli gnały jak szalone, to w jedną, to w drugą stronę. Starałem się uspokoić, ale nie umiałem. Miałem świadomość tego, że to wszystko jest moją winą i uświadomiłem sobie, że chyba naprawdę kocham tę dziewczynę. Nie wiedziałem, dlaczego akurat ona tak bardzo namieszała w moim życiu. Dlaczego zależało mi na niej bardziej niż na kimkolwiek wcześniej? Nie wiedziałem, dlaczego akurat przy niej tak się czułem, ale wiedziałem, już wtedy wiedziałem, że wezmę na siebie wszelkie konsekwencje, jakie to ze sobą poniesie.
Byłem tak bardzo pochłonięty myśleniem o tym wszystkim, że prawie podskoczyłem na głos dyrektorki.
- W obecnej sytuacji nie mogę sobie pozwolić na utratę żadnego strażnika, szczególne tak utalentowanego.
Zrobiła chwilową pauzę. Cały czas była obrócona do mnie plecami.
- Ale nie mam najmniejszych oporów, żeby wyrzuć Hathaway i to nawet w tej chwili. Skończyłaby się większość moich problemów i miałabym wreszcie święty spokój - odetchnęła melancholijnie. - Jednak wiem też, że nie uniknęłabym konsekwencji. Znając ciebie Belikow, to jak od początku ci na niej zależało i to, co dzisiaj widziałam, podejrzewam, że na pewno starałbyś się do tego nie dopuścić - i nawet nie chce wiedzieć jakimi względami kierowałbyś się tym razem - a już na pewno nie zostawiłbyś jej samej sobie. Albo załatwiłbyś jej naukę gdzie indziej, albo nawet odszedł z nią. W pierwszej sytuacji byłoby to bez sensu. Problem zostałby tylko przekazany w inne ręce, a mnie mogliby kiedyś pociągnąć do odpowiedzialności, za zatajenie prawdziwego powodu jej wydalenia i dodatkowo zostawienie ciebie na stanowisku. Do drugiej dopuścić nie mogę.
Westchnęła kolejny raz.
- Hathaway może zostać, ale proszę być świadomym strażniku Belikow, że tego nie zostawię. Zwołam zebranie i niech rada szkoły i strażnicy podejmą decyzję, co z nią zrobić po kolejnym poważnym wybryku. Jeśli będzie pozytywna, Hathaway zostanie, jeśli negatywna wyleci stąd hukiem, z takimi papierami, że nic już jej nie pomoże, a pan, Belikow, jeśli zdecyduje się z nią odejść, również będzie skończony. Wtedy powiem, co tak naprawdę się zdarzyło. Romans nauczyciela z uczennicą nie zostanie szybko zapomniany w naszym świecie.
Cały czas będąc obrócona do mnie plecami, uciszyła mnie gestem, jakby podejrzewając, że chcę się odezwać.
- W obu przypadkach decyzje podejmiemy po powrocie z Idaho. Do tego czasu wszystkie wasze zajęcia są odwołane. Kontaktować możecie się jedynie na moje wyraźne polecenie. Każdy inny kontakt będzie łamaniem polecenia służbowego, a więc kolejną podstawą do zwolnienia dyscyplinarnego, a także dowodem przeciwko panu podczas ewentualnego procesu.
Czekałem w ciszy na to, co jeszcze ma do powiedzenia, ale ona tylko z powrotem opadła na krzesło i wymamrotała cicho, że mogę odejść.

***
Rose

Usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam na oparcie krzesła bluzę, którą właśnie składałam i z westchnieniem ruszyłam otworzyć.
Miałam nadzieję, że nie był to nikt z moich przyjaciół. Nie chciałam im się ze wszystkiego tłumaczyć. Szczególnie Masonowi, który będąc świadkiem tej kłótni, koniecznie chciał wiedzieć, czym była spowodowana. Wiedziałam, że teraz już nie wymigałabym się od tej rozmowy, tak jak udało mi się to wcześniej pod pretekstem "czegoś do zrobienia."
Jednak gdy otworzyłam drzwi, za nimi zobaczyłam Dymitra.
Mimo wszystko nie spodziewałam się go tu.
Odsunełam się wpuszczając go do środka.
- Właśnie łamię polecenie służbowe. - mruknął, mijając mnie.
Oparł się ramieniem o ścianę, na łączeniu krótkiego korytarzyka i pokoju.
- Słucham?
Przeszłam obok niego i usiadłam po turecku na łóżku naprzeciwko niego, opierając się o ścianę. Nie obchodziło
mnie za jak prowokujące czy dwuznacznie ktoś mógłby to wziąć. To nie był ten nastrój, nie ta sytuacja.
- Cóż, Kirowa zabroniła mi się z tobą kontaktować.
- Więc... właśnie narażasz mnie na wydalenie ze szkoły?
- Ja... - spiął się i zmieszał. - Nie, skąd.
- Spokojnie. - Uśmiechnęłam się. - To był żart. I nie powinieneś już przypadkiem spać?
- A ty?
Kochałam, gdy odpowiadał pytaniem na pytanie.
- Z tego, co powiedziałeś, wynika, że nasze treningi zostały odwołane, więc mam rano jakieś dwie godziny więcej spania. Nie odczuje tego.
- Jeszcze przed chwilą o tym nie wiedziałaś. - powiedział, podnosząc brew. - I nie wolałabyś się wyspać?
Wzruszyłam ramionami, będąc świadoma tego, że on i tak wiedział, że coś jest na rzeczy. Tylko tym razem, o dziwo nie próbował tego ze mnie wyciągnąć. Może mając na uwadze dzisiejszą sytuację. Może podejrzewając, że to właśnie wokół niej krążą moje myśli.
I jeśli tak, to miał rację.
Milczeliśmy przez dłuższy czas, gdy każdy z nas odpłynął we własne myśli i mimo lekkiego napięcia między nami, ta cisza była relaksująca.
To ja ją w końcu przerwałam.
- Co jeszcze mówiła Kirowa?
- Odłożyła jakiekolwiek decyzje na czas wyjazdu.
- Tylko tyle?
Dymitr westchnął i wcześniej skrzyżowane na piersi ręce, włożył ręce w kieszenie swojego prochowca.
- Powiedziała, że nie może stracić kogoś takiego jak ja i że po tej sytuacji ma wszystko, czego potrzebowała, żeby cię wyrzucić.
- Wreszcie będzie mieć ze mną spokój.
- Nic nie zostało jeszcze ostatecznie powiedziane, Rose.
- Jednak oboje doskonale wiemy, jak to się skończy. Prędzej czy później czegoś się uczepią i w efekcie i tak nie skończę szkoły.
- Skończysz ją. I zostaniesz wspaniałą strażniczką. Oni po prostu nie dostrzegają tego, jaka naprawdę jesteś.
Unikając jego wzroku, wstałam i podeszłam do krzesła. Zabrałam z jego oparcia bluzę, poskładałam ją i położyłam na wcześniej przygotowaną kupkę ubrań. Schowałam to wszystko do
walizki leżącej na drugim końcu pokoju. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Dymitra.
- Mam nadzieję, że to tylko na wyjazd. - odezwał się.
- I tak i nie. Potem mogę na to nie mieć czasu.
- Roza.
Zignorowałam to, że zwrócił się do mnie rosyjską wersją mojego imienia, której tak rzadko używał i kontynuowałam, nie patrząc na niego.
- Jeśli mnie wywalą, ostatnie chwile będę chciała spędzić z przyjaciółmi. Nie wiadomo kiedy lub czy w ogóle ich jeszcze zobaczę.
- Nie możesz tak myśleć. - wtrącił zatroskany.
- Albo czy będą chcieli mieć ze mną cokolwiek wspólnego, po tym, gdzie trafię i kim się stanę.
- Gwarantuję ci, że tam nie trafisz. Nie pozwolę na to. - zapewnił. - To jedno mogę ci obiecać.
- Dymitr...
- Poza tym nie wszystkie komuny są pełne dziwek. - zaskoczyło mnie to słowo w jego ustach, rzadko słyszałam, żeby tak się wyrażał. - Oczywiście są w nich miejsca, gdzie takowe przyjmują swoich klientów, ale w większości mieszkają tam też normalni ludzie. Z rodzinami.
- Na przykład takie jak ta, w której się wychowałeś?
- Tak.
Uśmiechnęłam się, nie do końca wierząc w to, co już się wydarzyło i co jeszcze zdarzyć się może.
Odwróciłam się i złapałam jego spojrzenie.
- Cokolwiek się stanie, proszę, pamiętaj, że kiedyś w twoim życiu był taki ktoś jak ja.
- Oh, Roza. - mruknął, podszedł i przyciągnął mnie do siebie.
Z chęcią wtuliłam się w niego.
To dało mi ukojenie i pozwoliło odsunąć pędzące myśli. Zamiast się zamartwiać, skupiłam się na nim. Na tym, jak pachniał, na rytmie jego serca, sposobie, w jaki mnie obejmował i jak bawił się moimi włosami. Chciałam zapamiętać ja najwięcej z mężczyzny dla którego, choć może niezbyt długo, byłam tak naprawdę ważna. Któremu zależało na czymś więcej niż tylko na moim wyglądzie i na tym, żeby się ze mną przespać. Zależało mu na mnie, na mojej duszy jak żadnemu wcześniej. Prawdziwie coś do mnie czuł i doskonale rozumiał. To jak się troszczył, bronił mnie, wysłuchiwał i pomagał. Był we mnie zakochany tak jak ja w nim. I choć była to beznadziejna sytuacja, bo nigdy nie powinniśmy czuć nic do siebie, to jednak chciałam się tego trzymać, a jego następne słowa potwierdziły, że on także.
- Odejdę, jeśli będzie trzeba.
Odsunęłam się od niego zszokowana tym, co usłyszałam.
- Słucham?
- Nigdy nie czułem czegoś takiego i wątpię, że poczułbym to jeszcze kiedykolwiek, gdybym teraz z tego zrezygnował. Gdym zrezygnował z ciebie. Poza tym nie zostawię cię na pastwę losu.
- To szaleństwo, Dymitr.
- Może. Jednak warte tego, co mogę zyskać. I choć nie wiem, jak rozwinie się nasza relacja, to chcę spróbować. Drugiej szansy mogę nie mieć.
- Dymitr...
Nie byłam pewna tego wszystkiego. Nie wiedziałam, co jest słuszne, a co nie. Nie wiedziałam co robić.
- Rose?
- Tak? - odpowiedziałam, choć tak naprawdę nie do końca tam byłam.
- Wszystko, co tu usłyszałaś, co powiedziałem i moje uczucia... Nie chcę, żebyś z tego powodu czuła jakąś presję.
Że jak? Najpierw deklaruje swoje uczucia do mnie, mówi, że byłby w stanie zrezygnować dla mnie ze służby, ze swojej kariery. Chce mnie chronić przed wyrzuceniem, a teraz jeszcze martwi się o to, jak ja to przyjęłam? Boże... jakim cudem zasłużyłam sobie na takiego człowieka?
- Nie martw się. - odpowiedziałam. - Ja... też chcę, chciałabym, tego... tylko nie wiem, czy takim kosztem. Tyle pracy włożyłeś, tyle lat trenowałeś i chcesz to wszystko zaprzepaścić dla jakiegoś uczucia?
- Myślisz, że nie warto?
- W ilu związkach byłeś? Jak długo one trwały?
- Właśnie ze względu na tamte związki wiem, w co się pakuję. Wiem, jak różne było to, co czułem wtedy od tego, co czuję teraz.
- Nie chcę cię stracić. Zależy mi na tobie jak na nikim innym, ale nie mogę pozwolić ci zaprzepaścić swojej przyszłości. Dymitr, masz dopiero dwadzieścia cztery lata. Co z twoją przyszłością, jeśli teraz przekreślisz ją takim czymś?
- Co z moją przyszłością, jeśli zostanę i zaprzepaszczę szansę na szczęście? Mogę mieć pracę, mogę być szanowany, ale bez szczęścia, bez miłości, których się na ich rzecz wyrzeknę. Co mi z takiego życia? Wiecznej pracy po kres moich dni? Czy na tym ma polegać życie?
- Złożyłeś przysięgę.
- Tak, by chronić tych, którzy sami nie potrafią się bronić. Jednak czy mam to robić kosztem swojego życia i szczęścia?
Nie odpowiedziałam, więc kontynuował.
- Nie wyrzekam się tego, ale sprzeciwiam systemowi, który każe mi to robić na takich warunkach. Nie akceptuje ich. Nie teraz kiedy mam ciebie. Zostałbym, gdybym mógł. Jednak obowiązują nas pewne zasady i jeśli ceną za miłość jest porzucenie służby, to zrobię to bez mrugnięcia okiem.
- Co się zmieniło w tak krótkim czasie?
Miałam na myśli to, że niedawno jeszcze mnie unikał, mówił, że nie możemy być razem, a teraz jest gotów porzucić służbę dla nas, jeśli tylko się na to zgodzę?
Jednak on doskonale wiedział, o co pytam.
- W końcu coś zrozumiałem. Broniłem się przed tym ze względu na to, co nam wpajano. Oni są ważniejsi. Ale teraz nawet nie wiem dlaczego. Uczą nas tego od dziecka i myślą, że będziemy trzymać się tego do końca. Ale nie. Każdy z nas prędzej czy później przekona się, ile traci. Zrozumie, co w życiu jest naprawdę ważne i że przeżycie go w samotności nie ma najmniejszego sensu. Jedni się z tym pogodzą inni nie. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.
- A ponoć to ja jestem buntownikiem. - uśmiechnęłam się.
- On siedzi w każdym z nas. - wzruszył ramionami. - Ty jako jedna z niewielu nie dałaś go w sobie zagłuszyć. I nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek się to udało.
- Za to twój odzywa się po tych wszystkich latach.
Uśmiechnął się lekko.
- Kiedyś mogliśmy służyć, jednocześnie mając rodziny. Potem coś się posypało i to też z naszej winy. Złe decyzje doprowadziły do tego, że coraz mniej dampirów decydowało się na związki. I w końcu ktoś zdecydował o tym, że dadzą jasny wybór. Albo służba, albo miłość. I tak nie powinno być. Dalej powinniśmy mieć wybór, choć niesie on ze sobą ryzyko.
- Jeszcze nie tak dawno z głupotę i marnotrawstwo uważałam to, że strażniczka Badiców zamierza zrezygnować ze służby, by wyjść za mąż. Ale teraz chyba ją rozumiem. Romans romansem, ale poważny związek i stawianie miłości ponad morojów? To by nie przeszło.
Uśmiechnął się i widziałam to nieme pytanie w jego oczach. "Więc?"
Czy byłam gotowa wziąć naszą relację na poważnie? Czy byłam gotowa, by związać się z tym człowiekiem, rezygnując z opieki nad Lissą? Odrzucić wszystko, czego uczono mnie przez lata? Stanąć twarzą w twarz z przyszłością, której nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę? Jeśli mnie wyrzucą większość z tych rzeczy i tak nie będzie mieć znaczenia, ale właśnie biorąc je pod uwagę, powinnam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czy w imię miłości byłabym w stanie zrezygnować z tego wszystkiego?
Nie wiedziałam, co nas czeka. Nie wiedziałam, co się wydarzy. Ale patrząc w czekoladowe oczy Dymitra, byłam pewna, wiedziałam, że będzie dobrze.
- Nie wiem, co to znaczy na dłuższą metę, - zaczęłam - ale chcę spróbować.
- I to mi w zupełności wystarczy.
- Nie boisz się, że kiedyś coś może nie wyjść?
- Planujesz złamać mi serce?
- Teraz ci się na żarty zebrało?
- Jesteś warta tego ryzyka.
Uśmiech pojawił się również na moich ustach. Zrobiłam dwa kroki do przodu, położyłam dłonie na jego piersi i zanim jego usta dotknęły moich, wyszeptałam:
- Wchodzę w to.

--------------

Wszystkie komentarze i opinie, bardzo, bardzo mile widziane 😊


No i wreszcie doczekaliście się trzeciej części! (Nie, żeby druga była w październiku... ) Czy jest ona ostatnią? Nie wiem. Może tak, a może nie, wszystko zależy od tego, czy jeszcze kiedyś natchnie mnie wena, by napisać coś dalej.

Więc... do zobaczenia następnym razem! 

czwartek, 2 sierpnia 2018

Pamięć - 2.2

Coś ścisnęło mnie w środku, gdy to do mnie dotarło.
Byłam czyjąś żoną. Byłam żoną obcego mężczyzny. Faceta, którego nawet nie poznawałam.
I przerażało mnie to.
Czy to, dawało mu do mnie jakieś prawa? Czy mógł więcej, niż powinien?
Moja ręka zaczęła się trząść. Przełknęłam ślinę.
Dymitr odsunął się w tej samej chwili.
- Przepraszam. - szepnął na tyle cicho, że zastanawiałam się, czy naprawdę to powiedział.
A potem wyminął mnie i nie oglądając się za siebie, skierował do wyjścia z salonu. Po drodze mruknął coś po rosyjsku, a bogato ubrany moroj skinął mu głową. Minął nowicjusza i stojącego obok niego strażnika, zabrał płaszcz z wieszaka i wyszedł przez drzwi.
- Że co? - zapytałam, gdy zniknął mi z oczu.
Najwyraźniej mój głos brzmiał za cicho, ponieważ nikt nie zareagował. Musiałam odchrząknąć, żeby tym razem usłyszeli moje słowa.
- Co on powiedział?
Moroj zwrócił się w moją stronę.
- Może usiądziesz i posłuchasz? - zaproponował, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie i wskazał kanapę, na której siedziała Lissa.
- Nie. - zaprotestowałam, podchodząc bliżej. - Co się tutaj do cholery dzieje? Czy to wszystko to jakaś chora gra?!
Była zdenerwowana, przerażona i choć w moim głosie słychać było żądanie, to nie byłam w stanie krzyczeć przez moje ściśnięte gardło, choć tak cholernie tego chciałam.
Lissa próbowała interweniować, z pewnością wiedząc, że się nie uspokoję.
- Spokojnie, Rose. Proszę...
- Nie! - przerwałam jej.
- Chcemy tylko...
Podniosłam rękę z obrączką.
- Jakim cudem jest to w ogóle możliwe?! Oboje jesteśmy dampirami, strażnikami! Jak do cholery do tego doszło?!
- Zostałam królową Rose. Mogę wprowadzać własne prawa.
Co ona bredziła? Niby jakim cudem? I jak niby zdołała zmienić prawo, które obowiązywało od wieków? Czy nie potrzebowała do tego zatwierdzenia rady? Nie było mowy, żeby ta banda królewskich dupków mogła kiedykolwiek się na coś takiego zgodzić. Jedyne co ich obchodziło to tylko własne tyłki.
- To nie jest możliwe. - pokręciłam głową. - Wyszłam za niego dla zielonej karty?
Szczęka Lissy o mało nie uderzyła w podłogę, a moroj zakrztusił się kawą.
- Co proszę? - żachnęła się blondynka.
- Jezu, Rose. - mruknął mężczyzna.
- Potrzebowaliście go legalnie w kraju - kontynuowałam - i to był najlepszy pomysł? Czysto biznesowe małżeństwo, tak? Tylko w takim razie, dlaczego akurat ja? Nie było lepszych kandydatek?
Lissa przesunęła rękami po włosach, a potem założyła je na piersi.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytała.
Wzruszyłam ramionami. Tak naprawdę, wydawało się to najbardziej realną z opcji.
- On nie jest stąd.
Powiedziałam to, co i tak już wszyscy wiedzieli. Jeśli nie wcześniej, to na pewno od czasu kiedy się odezwał. Jego rosyjski akcent mówił to jasno, a do tego był cudo... Nie! Nie myśli o tym Rose. Nie w ten sposób. On jest obcym człowiekiem.
- Tak - potwierdziła już trochę zirytowana Lissa - ale żył w Stanach na długo przed tym, zanim się spotkaliście.
- Więc o co chodzi? - zapytałam, nie rozumiejąc.
- O miłość między dwojgiem ludzi? - powiedziała, jakby nie mogąc uwierzyć w to, że w ogóle o to pytam. Jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Ale cholera, musiałam wiedzieć, o co naprawdę chodziło. Dlaczego nie chcieli powiedzieć mi prawdy. Przecież... to nie mogło być prawdą.
Westchnęłam z irytacją. Czy ja naprawdę oczekuję tak dużo?
- Liss, możemy pogadać w cztery oczy?
Dziewczyna rzuciła szybkie spojrzenie morojowi, ale uśmiechnęła się delikatnie do mnie. Miałam wrażenie, że coś z nim ustalała. Tak jakby mówiła mu, że wszystko będzie w porządku. Jakby ufała mu bardziej niż mi. Czy uważała mnie za zagrożenie? Czy myślała, że mogę ją skrzywdzić? Na litość boską, ona była moją przyjaciółką! Więcej, była moją podopieczną. Moją odpowiedzialnością. Pomijając wszystko inne, jej ochrona jest moją pracą, a ona jest ostatnią z Dragomirów. Cena nie byłaby warta jakichkolwiek korzyści. I przede wszystkim, dlaczego miałabym to robić?
- Pewnie. - odpowiedziała, wstając z kanapy.
Podeszła do mnie, złapała mnie za rękę i pociągnęła do wyjścia z salonu.
- Zaraz wrócimy! - zawołała do moroja.
Przeszłyśmy przez wielki hol, z drzwiami po lewej i schodami z antresolą po prawej stronie, do pomieszczenia naprzeciwko.
- Kolejna jadalnia? - spytałam zaskoczona.
Stół w salonie, przy którym siedział tamten facet, mógł pomieścić przynajmniej szesnaście osób. Ten tutaj był jeszcze większy.
Lissa pokiwała głową z entuzjazmem. Po wcześniejszej irytacji nie było nawet śladu. Jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie, a mi nie wydaje się, żeby kiedyś też tak było - cóż, pomijając czas, kiedy była pijana. Jednak jak widać, cztery lata to szmat czasu.
- Ten dom jest ogromny. - odparła z podekscytowaniem. - Będziesz zaskoczona tym, co jeszcze kryje.
- Naprawdę jesteś królową? - spytałam ją.
Bez różnicy na to, jak piękny był i ile rzeczy się w nim znajdowało, ten dom nie interesował mnie, nie w tamtej chwili. Najpierw musiałam dowiedzieć się czegoś o sobie i o czasie, którego ponoć nie pamiętałam. Lissa wydawała się do tego idealną kandydatką. Zawsze ufałam jej we wszystkim i nic nie wskazywało na to, żeby to się zmieniło. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Zawahała się, zanim odpowiedziała
- Tak. Jak już mówiłam.
- I mimo to dziwi cię to bogactwo i wystrój? - spytałam, przechadzając się po jadalni, patrząc na wszystko i nic konkretnego jednocześnie. - Czy sama nie jesteś w stanie mieć kilku domów takich jak ten?
- Cóż - zaczęła z nutką rozmarzenia w głosie. - Powiedzmy, że... Abe potrafi się urządzić.
Nie musiałam jej widzieć, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że się uśmiechała.
- Mogłabyś mieć to samo - kontynuowałam. - Wystarczyłoby tylko wynająć odpowiednich ludzi.
- Czy ty mi nie ufasz? - jej głos stał się ostrzejszy niż jeszcze chwilę wcześniej i wyraźnie słyszałam w nim zarzut. - Rose Hathaway czy ty mnie sprawdzasz?
Obróciłam się do niej i zobaczyłam, że stoi z założonymi rękami, patrząc na mnie przez zmrużone oczy.
- Może - odpowiedziałam lakonicznie i wzruszyłam ramionami. - Ale czy możesz mnie winić? Próbuję się odnaleźć w tym wszystkim. W końcu przed chwilą dowiedziałam się, że nie pamiętam czterech lat swojego życia. To nie zdarza się codziennie.
Widziałam, jak zmienia się wyraz jej twarzy i zanim mogłam zareagować, objęła mnie ramionami.
- Och, Rose. Tak mi przykro. Nie wyobrażam sobie, jak musisz się czuć.
Zanim zdążyłam odwzajemnić gest, odsunęła się, by na mnie spojrzeć. Jej twarz była pełna współczucia.
- Właśnie. Jak się czujesz?
Wyplątałam się do końca z jej objęć i westchnęłam.
- Jak w ukrytej kamerze. Mam wrażenie, że to wszystko jej jakimś chorym żartem.
Nie opowiedziała, tylko patrzyła na mnie. Choć wiedziałam, że była po prostu sobą - kochaną, delikatną Lissą, odwróciłam się, nie chcąc tego widzieć. Nie chciałam współczucia, nie potrzebowałam go. Potrzebowałam informacji, to one były kluczem do wszystkiego.
- To wszystko naprawdę się wydarzyło? - spytałam jeszcze raz. Ciężko było mi w to uwierzyć. - Jesteś królową i nikt nie przetrzymuje nas tu wbrew woli?
- Naprawdę, Rose. Nie okłamuję cię, nikt z nas tego nie robi. Nie mielibyśmy powodu.
Westchnęłam i usiadłam na krześle u szczytu stołu.
- Może jak usłyszysz resztę historii - kontynuowała blondynka - to wtedy przekonasz się, uwierzysz nam, że mówimy prawdę.
Racja może.
- Więc - odezwała się po chwili, gdy ja tego nie zrobiłam - to tyle? Możemy wracać?
- Nie. - zaprzeczyłam.
Chyba coś musiało być w moim głosie, bo kucnęła przede mną i położyła dłonie na moich kolanach. Małym uśmiechem zachęciła mnie, bym kontynuowała.
- Liss... - zaczęłam z wahaniem.
- Pytaj, o cokolwiek chcesz. - odpowiedziała natychmiast. - Masz gwarancję pełnej dyskrecji.
Przyłożyła jedną dłoń do serca w teatralnym geście. To nie pomagało. Jak miałam jej w pełni zaufać, skoro odnosiłam wrażenie, że nie traktuje mnie poważnie? Więc zamiast tego, co mnie dręczyło, zapytałam o co innego.
- Co się stało z Tatianą?
Popatrzyła na mnie dziwnie i odpowiedziała tak, jakbym robiła jej na złość.
- Naprawdę nie pamiętasz? - w jej głosie była drwina.
- Wydaje ci się, że żartowałabym sobie z tego? - spytałam, patrząc na nią gniewnie. Czy wróciłyśmy do przedszkola?
Co ona do cholery myślała? Naprawdę sądziła, że to idealny temat do żartów? - Jestem przerażona, Lisso! Jednego dnia kładę się normalnie w swoim łóżku, a kolejnego budzę nie wiadomo gdzie, w domu pełnym obcych ludzi i...
- Dobrze, Rose, dobrze! - przerwała mi. - Przepraszam. Nie powinnam była wątpić.
Patrzyłam na nią przez chwilę, ale w końcu kiwnęłam głową.
- Więc...? - ponagliła. - O co chodziło?
Musiałam jej powiedzieć. Nie wydawało mi się to świetnym pomysłem, ale do cholery kogo innego mogłam zapytać? Była moją przyjaciółką, przekonywałam się. Ufałam jej przez lata i teraz też musiałam jej zaufać. Od kogo innego mogłabym uzyskać odpowiedzi? Nikogo tu nie znałam.
- Śmiało. - zachęciła mnie.
Wzięłam głęboki oddech i wyrzuciłam z siebie.
- Czy to małżeństwo było z przymusu?
Lissa wyglądała na dalece zaskoczoną, zszokowaną lub wręcz urażoną tym pytaniem.
- Rose... Nie, skąd. Mówiłam ci to już wcześniej.
- To znaczy, że ja... chciałam tego?
- Cóż - mruknęła z uśmieszkiem. - Dymitrowi trochę zajęło, żeby cię przekonać, ale tak. Ostatecznie też tego chciałaś.
Jakby widząc, że mnie to nie przekonało i czytając moje obawy, podniosła brwi i westchnęła.
- Czy naprawdę myślisz, że ktokolwiek byłby w stanie zmusić cię do czegoś takiego?
Tak. Tak naprawdę, tak. Mogłam sobie wyobrazić, że ktoś mógł mnie zmusić do czegoś takiego. Mógł grozić mi lub moim bliskim. Mógł mieć coś na mnie. Mogłam zgodzić się na to, gdy było to lepszą z opcji. Boże, przecież ja nawet nie wiem, jaka byłam. Nie wiem nic o moim poprzednim życiu, o mojej przeszłości. Mogło być tysiąc powodów, dla których powiedziałam "tak". Jednak nie umiałam sobie wyobrazić, że zrobiłam to, bo tego chciałam.
- Nigdy nie myślałam o sobie jako żonie - zaczęłam. - Nie wyobrażam sobie tego, że mogę mieć męża. - westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. - Lisso... Nie wiem co mam robić. Czuje się tak bardzo zagubiona. Dopiero co byłyśmy w Portland... a teraz mówisz mi, że minęły cztery lata. Jak mogły minąć cztery lata? Ledwo co wczoraj... - pokręciłam głową. - Nie jestem gotowa by się z tym wszystkim zmierzyć.
- Hej. - szturchnęła moje kolano, na którym trzymała swoje dłonie. - Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
- A co, jeśli on będzie czegoś ode mnie wymagał? Może i mam ten cholerny metal na palcu, ale on jest teraz dla mnie całkiem obcym człowiekiem. On nie może po prostu... - urwałam w połowie, gdy słowa ugrzęzły mi w gardle.
- Rose. Hej, Rose - znowu mnie szturchnęła. - Popatrz na mnie.
Po dłuższej chwili w końcu podniosłam wzrok i spojrzałam w jej błyszczące zielone oczy.
- Nie masz się o co martwić. Dymitr taki nie jest.
Prychnęłam.
- Tak? A jaki jest? Jest facetem jak każdy inny i jak każdy inny...
- Dymitr to nie każdy inny. - przerwała mi stanowczo. - Nie zmusi się do niczego wbrew twojej woli, chyba że będzie to obejmować ochronę życia.
Spuściłam wzrok, nie do końca wierząc w jej zapewnienia. Lissa westchnęła i dalej próbowała przekonać mnie, że to w czym tkwię, wcale nie jest szambem.
- On, można powiedzieć, ma swoją własną kategorię. Trudno porównywać go do innych lub przewidywać jak się zachowa. Oczywiście w pozytywnym sensie. - dodała natychmiast, jakby obawiała się, że mogłam pomyśleć coś innego. - W Akademii nowicjusze nazywali go Bogiem. Nie tylko przez to, jak wygląda. Myślę, że ty wiedziałaś to najlepiej.
Znałam ten ton i to spojrzenie, które mi dała. Nie miała na myśli przyzwoitych rzeczy. Ponownie ukryłam twarz w dłoniach, jednak tym razem z innego powodu.
- My robimy... TO prawda? - spytałam przez ręce.
- TO, Rose? - zaakcentowała tak jak ja, ale jej słowom towarzyszyło rozbawienie. - Nazywaj rzeczy po imieniu. Wszyscy jesteśmy tu dorośli. I tak z tego, co wiem, to uprawiacie seks tak jak każda normalna para.
O boże...
- On cię kocha, Rose.
- Psychopaci też kochają swoje żony.
Lissa pokręciła głową, już z pełnym uśmiechem.
- Chyba czujesz się coraz lepiej. I z tego, co wiedzę, to nie uwierzysz mi, dopóki się nie przekonasz. Choć - wyciągnęła do mnie rękę - posłuchasz naszej historii.

----------------

🎶 Hej, ho! Hej, ho! Opublikowałam to! 🎶

Wena przypłynęła i się napisało. ❤

Mój nowy rekord! 1.9k słów!
(w czymś co nie jest shotem - Romitri ma 2.6k)

*

Jak tam wasze wakacje? Bo ja wreszcie zrobiłam coś pożytecznego (mam na myśli napisanie i wrzucenie tego)! 🙈

*

Tu macie informację, gdzie jeszcze można mnie znaleźć i pod jakimi nazwami.

(Wypisane również na moim profilu oraz u góry bloga pod nagłówkiem)

*

I wakacyjnie, wakacyjny arcik! 🌴🌞
(Więcej znajdziecie na Instagranie, Facebooku i Tumblr) 😉


Zapoznanie

Dzieję się to gdzieś w trakcie pobytu Rose i Dymitra w Baia w "Homecoming". *** Zwykłe, spokojne przedpołudnie w domu Beliko...